Zacznijmy od tego, że dziecko naprawdę można zepsuć (sic!). Nie jest to trudne. Oto kilka przetestowanych na dzieciach sposobów (oczywiście nie na swoich i nie przeze mnie, bo nie trzeba się polewać wrzątkiem z czajnika, żeby wiedzieć jak parzy):
- BRAK BLISKOŚCI FIZYCZNEJ – przytulania, głaskania, całowania, wspólnego wygłupiania się, turlania i rzucania w siebie poduszkami…
- BRAK POSZANOWANIA POTRZEB – wychodzenie z błędnego założenia, że zawsze, ale to zawsze wie się lepiej od dziecka, czego potrzebuje, czego chce, na co ma ochotę i że choć nie ma dziś smaka na rybę, to przecież zjeść ją musi, bo ryba jest zdrowa na mózg…
- WYDAWANIE ROZKAZÓW I BEZWZGLĘDNE PRZESTRZEGANIE, BY POLECENIA ZOSTAŁY WYKONANE – zdarza się mylić rodzicielstwo z wojskiem, tymczasem dyscyplina nie jest podstawą wychowania, choć taką wersję znamy z Akademii Pana Kleksa, gdzie ma być: „Sztywno, równie i posłusznie”. Dyscyplina sama w sobie nie ma wartości. Co zamiast rozkazów? Motywowanie. Co zamiast pilnowania do skutku? Pozostawienie z wyborem i pozwolenie na poniesienie konsekwencji. Wartość stanowi dopiero wypracowana samodyscyplina, ale tej nie uczy się poprzez nieustanny przymus.
- „NIE TERAZ, NIE MAM CZASU” i inne plecione androny…
- WYRĘCZANIE – dziecko niejeden raz nas zaskoczy, ile potrafi albo jak szybko się uczy, jeśli mu zwyczajnie pozwolimy próbować, testować, sprawdzać, aż w końcu osiągnie swój cel.
- „PUCIU, PACIU, CICIU, ciaciu, siaciu, skarpetunia, oczeczko, manio, minio, maziu, faziu, sraziu ” i inne infantylne zwroty, które czynią z nas mało atrakcyjne obiekty do naśladowania…
- BAJKI, tzn. dużo bajek, za dużo bajek, w ogóle nie takie bajki jak trzeba! (Po nich warto dać dzieciom dużo ryb na mózg)!
- BEZREFLEKSYJNE RODZICIELSTWO, połączone ze ślepotą na potrzeby dziecka
- ZNIECZULICA na małe-WIELKIE dziecięce problemy
- OBECNOŚĆ W SŁOWNIKU CODZIENNEGO UŻYTKU ZDANIA: „Nic się nie stało, nie płacz”.
- TRESURA, czyli wychowanie w systemie kar i nagród.
O ile nie wierzę w złote recepty na każdą ludzką przypadłość, o tyle wierzę w moc szacunku, będącego postawą zawierającą wszystkie potrzebne substancje „miłościodajne”. I naprawdę SZACUN dla tych rodziców, którzy potrafią z dziećmi relację budować, a nie burzyć. Bo łatwo wykorzystać swoją przewagę i wykreować się na Rodzica – Olbrzyma. Rodzic – Olbrzym ma to do siebie, że największym jego osiągnięciem jest wypracowanie u dziecka poczucia lęku, braku zaufania, niedostępności. Drugim skrajnym przypadkiem jest Rodzic – Liliput, pozwalający wejść sobie na głowę… Ten pełni często rolę dziecięcego służącego, spełniającego wszelkie zachcianki, ustępującego przy każdym kaprysie i wyprzedzającego reakcję dziecka, coby przypadkiem nie zdążyło się na nic skrzywić.
Oby się nam udało… Być wielkimi rodzicami, którzy nie boją się kucnąć…
Agata Babicz