Od pewnego czasu „coś” za mną łaziło. Nie, nie chodziło, tylko ewidentnie łaziło. Nie dało się tego „czegoś” pozbyć, więc trzeba się było tym „czymś” zająć… A zająć, to pozwolić się rozwinąć…
Zaczęło się od jakiejś frazy muzycznej, która przyszła znienacka, gdzieś między klockami a resorakiem na podłodze. Weszła mi na głowę i układała się stopniowo, a na pierwszym planie powstawała nowa budowla według projektu i zamysłu z dziecięcej wyobraźni. Zabawa na cztery ręce toczyła się w najlepsze. A to „coś” ucichło, jakby poczuło się bezpiecznie, że zostało zauważone i „zaopiekowane” przeze mnie…
Był wieczór, a małe nóżki tupały między pokojami, w dumie niezależności, swobody. Wolności, jaką daje samodzielność. Pierwsze kroczki cieszą dziecko, cieszą rodziców. Cieszą też nas, dorosłych, kiedy sami przechodzimy z etapu raczkowania do stawiania pierwszych kroków w czymś nowym i uczymy się, jak dojść do czegoś swojego.
W domu lekkie światło, bo zmierzch nie lubi przesady. Przyszła… Nowa fraza, nowa myśl. Zaczepiona o starą, ale kompletnie nienadająca się do towarzystwa poprzedniczki. Zaczęła się walka z czasem… Pospieszne szukanie zeszytu w pięciolinię, dwustronny pisak pożyczony od starszaka. Dyktafon w telefonie włączony – uff… jeszcze zostało trochę pamięci na karcie sim, a bateria też w nie najgorszej kondycji. Ręka w pośpiechu zapisuje słowa, nucę nową melodię przerywaną dialogiem z tuptającym maluchem. Właśnie rodzi się nowe „dziecko”.
Nie mamy wyjścia. Każda nowa piosenka, każdy tekst, każda melodia to takie adoptowane „dziecko”. Wymaga zauważenia, poświęcenia uwagi, okazania serca, dopieszczenia i wypuszczenia z własnych rąk, kiedy będzie gotowe, by wyjść z domu. Pójść do innych… Pewnym krokiem stanąć oko w oko ze światem takim, jaki jest. Bez cenzury, bez klosza.
Proces twórczy zakończony. Tekst, muzyka, znaleziona forma, aranżacja, brzmienia, pomysły na wokal. Mam całość. W domu dalej słychać dźwięki małych, bosych stópek wybijających rytm radości na podłodze. Czasem wolniej, czasem gwałtowne przyspieszenie… W drugim pokoju spokojny oddech, pauza – głębia dziecięcego snu.
I nagle to „coś” wraca i się śmieje… -„Nieźle sobie to wymyśliłaś..”- mówię do pierwszej frazy, która była tylko i wyłącznie punktem zapalnym, żeby na chwilę skierować moje myśli w stronę procesu twórczego. Przyszła, zrobiła swoje, popchnęła dalej, a sama nie chciała być częścią tej kompozycji.
Tak to już jest… Trzeba coś zacząć, ruszyć z miejsca, dać się naprowadzić, a dalej kierować samemu. I to małe światło z początku naszej drogi nie musi już świecić, bo w nas płonie ogień… Pierwszy dźwięk usuwa się na drugi plan, stanowiąc raptem część harmonii, a pierwsza myśl prowadzi nas w obszar, o którym na samym początku jeszcze nie wiedzieliśmy i nie mogliśmy wiedzieć. Trzeba jej zaufać, iść z nią za rękę, a potem poczuć wolność i tuptać samodzielnie tam, gdzie niesie nas muzyka, sztuka, a przede wszystkim życie.
Agata Babicz