IMAG2390

SEZON NA ROZWÓDKĘ, CZYLI KRÓLESTWO ROZBITYCH KASZTANÓW

Czasem coś mną wstrząśnie. A ostatnio wstrząsa co chwilę. Zaczął się sezon na kasztany i rozwódki. Gdzie się nie obejrzę, tam sypią się związki jak przesuszone, jesienne liście. Miało być kolorowo, a wszystko szlag trafił i się rozleciało jak zielona skorupa kasztana, któremu było dobrze, dopóki coś nie pękło…

Wkurzam się, że dziś coraz łatwiej rzuca się słowa na wiatr. Ot, obiecam, że nigdy nie odejdę, ale przecież zawsze można zdanie zmienić…

Płakać się chce, bo ktoś kilkanaście lat w związku, niekiedy nawet kilkadziesiąt, a potem budzi się po latach i stwierdza, że nie mógł być sobą przy swojej drugiej „niedopasowanej” połówce, przez lata udawał kogoś innego, by zadowolić drugą osobę. Ciężko utrzymać prawdziwy związek, jeśli stajemy się własnymi wyobrażeniami względem siebie, a nie prawdziwymi ludźmi, z bolącym zębem i niekiedy ze zranionym sercem. Bo przecież sytuacje w życiu są różne, a my jesteśmy tylko ludźmi, mającymi lepszy czy gorszy dzień i zdarza się powiedzieć coś, czego bez destrukcyjnego wpływu niepohamowanych emocji, w ogóle byśmy nie wypowiedzieli.

A mimo to związki sypią się przede wszystkim nie tam, gdzie dochodzi nawet do ostrej wymiany zdań, ale tam gdzie się przestaje rozmawiać. Tam, gdzie zostaje się ze swoją ciszą, ze swoją własną interpretacją drugiej osoby, jej zachowań i intencji. A przecież dobrze wiemy, że kobiety i mężczyźni nawet kolory widzą inaczej… Bo mężczyźnie najczęściej wystarczy czerwień, a dla kobiety czerwień ma tysiące odcieni: bordo, intensywna czerwień, makowy, „taka jak sukienka, w której się było trzy lata temu na siódmych urodzinach chrześniaka” etc. U mężczyzn milczenie z reguły nie kryje w sobie drugiego dna. Milczenie to milczenie. Gdy milknie kobieta, zaczął się powolny proces jej odchodzenia. Milczenie jest złotem, gdy siedzi się obok siebie wtulonym i żadne słowa już nie są potrzebne. Jest tak dobrze. Kiedy zaś zamykamy się na siebie, milczenie jest błotem, które coraz bardziej syfi i zatyka relację.

Denerwuję się, bo z zewnątrz związek wygląda inaczej i choć nic nikomu do tego, to jednak wiele małżeństw rozpada się nie z powodu wielkich spraw czy skandali, lecz z powodu długofalowo nagromadzonych głupot. A potem fala tych drobiazgów zalewa jak śmieciowe tsunami… Dlatego związek trzeba sprzątać regularnie, bo łatwiej wynieść do kosza jeden worek, niż zamawiać na dziesiąte piętro śmieciarkę z dowozem pod same drzwi… Czasem i na takie, desperackie rozwiązanie już za późno.

Smutno, bo ona mogła być królową, a on królem. Tymczasem on zapomniał, że budując wspólne królestwo, żona nie może pełnić roli służącej… Przykro, bo ona uwierzyła, że niezgodność charakterów, to wystarczający, racjonalny argument, by się rozstać.

Wściekam się, bo plotki rozchodzą się jak ciepłe bułeczki, a gdy potrzebna jest realna pomoc, to nikt w kolejce się nie ustawia… Piszę „realna pomoc”, bo tych, co doradzają, przede wszystkim ustawiając jedną stronę przeciwko drugiej, znajdzie się tyle, że cały równik obejmą.

Doradcy kryzysowi? Jest jedna rada. Skierowanie jej i jego na siebie. To on i ona muszą ze sobą rozmawiać. A kto trzeci? Fachowcy. Terapeuci i mediatorzy. Każda rzecz, jaka się psuje, do pewnego momentu jeszcze jest do naprawienia, ale potrzeba kogoś, kto się zna na rzeczy, a nie popsuje jeszcze bardziej… I co najważniejsze – on i ona muszą chcieć… Bez woli walki padają najpotężniejsze królestwa… Czy jesteście jeszcze do uratowania?

Agata Babicz

 

 

3 thoughts on “SEZON NA ROZWÓDKĘ, CZYLI KRÓLESTWO ROZBITYCH KASZTANÓW

Skomentuj A Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *